Całkiem niedawno w Muzeum Apple w Pradze miałam okazję przypomnieć sobie premierę pierwszego iPhone’a podczas Macworld w San Francisco. Może podchodzę do takich rzeczy zbyt emocjonalnie, ale gdy zobaczyłam Steve’a Jobsa z iPhone’em w ręku, w moim oku zakręciła się łza. Stał na scenie uśmiechnięty, rozpromieniony, ale z pewnością okrutnie zdenerwowany, trzymając w dłoni urządzenie, które poza wyznaczeniem sposobu, w jaki komunikuje się cały nowożytny świat, zmieniło również podejście do fotografii, by nie powiedzieć, że stworzyło jej nową dziedzinę.

Czasem zastanawiam się, na ile sam Jobs spodziewał się, że jego smartfon spowoduje pojawienie się tylu nowych koncepcji, aplikacji, akcesoriów, osprzętu i całej tej otoczki ludzi, którzy żyją z robienia zdjęć oraz kręcenia filmów samym iPhone’em. Ten biznes kręci się już od 10 lat i z każdym rokiem przyspiesza. Ludzie tworzą go zarówno dla zysku, jak i popularności, ale wśród nich zdarzają się też prawdziwi pasjonaci wynoszący swoimi dziełami iPhonografię do rangi sztuki. Za zdjęcia mobilne przyznawane są wyróżnienia, nagrody, tworzą się grupy i stowarzyszenia, które robią zdjęcia wyłącznie urządzeniami mobilnymi, doskonaląc przy tym warsztat i pokazując światu, że w rzeczy samej „najlepszym aparatem jest ten, który mamy przy sobie”. To za czasów iPhone’a powstał Instagram, by przez długi czas być społecznościową siecią fotografii mobilnej dostępną wyłącznie dla użytkowników urządzeń spod znaku nadgryzionego jabłka. Zastanówmy się przez chwilę, co po tej dekadzie aparat fotograficzny w telefonie dał zwykłemu użytkownikowi? Czy w ogóle coś się zmieniło?

Zanim iPhone pojawił się w mojej w torebce, miałam w niej kompakt Sony. Dziś pamiętam już tylko, że był malinowy, robił zdjęcia, gdy się do niego uśmiechało i był zbyt skomplikowany w obsłudze. Niby już wtedy chciałam mieć zawsze aparat pod ręką i pstrykać zdjęcia, gdy tylko nadarzy się okazja, ale nie wiem, czy też czujecie, że telefon jest jakoś łatwiej wyjąć i pstryknąć niż nawet mały kompakt. Kończyło się więc tak, że moment ulatywał albo brakowało mi chęci do wyciągnięcia aparatu z torebki. Często pojawiał się też problem, gdy chciałam uprawiać fotografię uliczną i dochodziła konieczność pewnego rodzaju niewidzialności, przezroczystości samego fotografa, niezbędnych przy tego rodzaju kadrach. Celowanie malinowym obiektywem w obcych ludzi niemal zawsze powodowało niepożądane reakcje ze strony moich street modeli. iPhone odmienił grę, pozwalał wmieszać się w tłum, nie zwracać uwagi przechodniów na to, że właśnie „kradnie się” chwile czyjegoś życia. Ale i to powoli się zmienia, do niedawna ludzie nie rozumieli lub nie wiedzieli, że można robić zdjęcia telefonem, teraz działanie z ukrycia jest już coraz trudniejsze, za to adrenalina jest większa i tym samym większa satysfakcja, jeśli trafi się na ciekawego i oryginalnego „modela”.

Chyba na porządku dziennym jest też to, że nie robimy już notatek, tylko zdjęcia. Gdy jestem w przedszkolu synka, nie wyciągam notesu (którego nawet nie mam - wstyd!), tylko iPhone’a i pstrykam istotne kartki, treści, prace, ogłoszenia. To powoduje, że na rolce, oprócz zdjęć artystycznych, codziennych i ulicznych, mam też zdjęcia typowo praktyczne, takie jak informacje o przedszkolnej wycieczce, metkę z danymi kostki chodnikowej, która być może znajdzie się u mnie w ogrodzie, ubrania, buty, które w mojej wyobraźni już stoją i wiszą w mojej szafie. Dzięki takim fotkom nie zapominam o wielu istotnych sprawach, a niektóre z nich z czasem zmieniają się w kolorowe pamiątki, przypominają o wielu ważnych, zabawnych lub niecodziennych momentach szarego życia. Zwykła codzienność, a o ile łatwiej zobrazować ją zdjęciem. Pamiętam pewną anegdotę, którą opowiedziała mi koleżanka z liceum, być może czytając ją tutaj, domyśli się o kogo chodzi. Miała kiedyś ze swoją znajomą wywołać zdjęcia robione „normalnym” aparatem, a że było to w czasach, gdy internetu nie było i jeździło się dużo komunikacją miejską, poszły obie z owym aparatem na przystanek. Autobus uciekł, aby więc następnego dnia nie spóźnić się na niego, zrobiły tymże właśnie aparatem zdjęcie rozkładu. Jak się jednak zapewne domyślacie, i tak musiały wrócić na przystanek z kartką i długopisem albo zapamiętać godziny odjazdu, ponieważ zdjęcie rozkładu na analogowej kliszy w tej sytuacji nie bardzo mogło się przydać. Jak dla mnie obie wyprzedziły tym swoje czasy, nawet o tym nie wiedząc.

Robiąc zdjęcia iPhone’em, bez względu na ich przeznaczenie, tak naprawdę cały czas uczę się fotografii, ponieważ zasady ekspozycji, kompozycji, doboru kolorystyki są takie same bez względu na to, czym robisz zdjęcia. Do tego dochodzi jeszcze możliwość edycji zdjęcia, z którą większość z nas nigdy nie miałaby styczności, gdyby nie takie aplikacje jak Snapseed, Camera+, Enlight czy setki innych narzędzi. Edytując zdjęcie na smartfonie, mamy w dłoniach coś znaczącego, coś, co wcześniej kojarzyło się z wiedzą tajemną, profesjonalnymi studiami, brodatymi fotografami, stacjami roboczymi wartymi naście tysięcy złotych i pakietami graficznymi za podobne pieniądze. Fotografowanie w RAW, kontrast, światłość, balans bieli, kadrowanie, efekty specjalne, warstwy, separacje, maskowanie i druk prosto ze smartfona w kiosku fotograficznym - dziś wszystko to robię na jednym małym urządzeniu, kiedy tylko mam potrzebę i chęć.

Jak już wspomniałam, fotografia mobilna to nie tylko zdjęcia, to przede wszystkim ludzie uprawiający podobne hobby, to wspólne z nimi wycieczki, tripy, spotkania społeczności, które z początkowo typowo fotograficznych z biegiem czasu przechodzą w znajomości i przyjaźnie, często na całe życie. To również ludzie z prawdziwymi talentami do fotografii, którzy być może, gdyby nie iPhone, nigdy nie odkryliby, że można robić zdjęcia, a co więcej, żyć z tego. Dzięki tym dziesięciu latom świat odkrył wielu uzdolnionych artystów, których zdjęcia są podziwiane, nagradzane, publikowane i wystawiane w najlepszych galeriach sztuki. Samo Apple regularnie wyławia z mediów społecznościowych najlepsze zdjęcia zrobione iPhone’em, po to by pokazać je całemu światu w corocznych kampaniach „Shot on iPhone”.

iPhonografia to według mnie kolejny, najnowszy rodzaj sztuki fotograficznej, może jeszcze nie do końca rozumiany, niedoceniany, nierzadko bagatelizowany, traktowany pobłażliwie, z przymrużeniem oka, często z nutką ironii jako niegroźne „coś”, co nigdy nie zagrozi twierdzom i fortecom, w których dawno temu zabunkrowali się najbardziej zatwardziali i ortodoksyjni użytkownicy lustrzanek. Nieco to niezrozumiałe, bo to trochę tak, jakby kierowcy ciężarówek obawiali się.. rowerzystów. Owszem, jeden i drugi pojazd może służyć do przemieszczania się i podróży, ale jakby po innych drogach oraz zupełnie w innym celu. Tymczasem zjawiskiem, co do którego nikt nie ma już chyba wątpliwości, jest fakt stopniowego zastąpienia aparatami w smartfonach aparatów kompaktowych, których udziały w rynku foto topnieją z roku na rok jak wiosenny śnieg. W tym miejscu dochodzę do wniosku, od którego zaczęłam niniejszy tekst i koło się zamyka.

Bez wątpienia iPhone i jego fenomen na przestrzeni minionego dziesięciolecia pod wieloma względami zdefiniował i określił świat, takim jakim jest on dzisiaj. I nie mam tu na myśli iPhone’a samego w sobie, ale trend, jaki wyznaczył zestawem oferowanych przez siebie funkcji, oraz kierunek, jakim podążyli pozostali producenci podobnych urządzeń. Wiele wskazuje na to, że spośród marzeń Jobsa, by iPhone stał się nowym sposobem internetowej komunikacji, rewolucyjnym telefonem i tysiącem piosenek w kieszeni, bardzo wiele spełniło się z nawiązką, czego przykładem jest dzisiejsza fotografia mobilna i kierunek, w jakim podąży ona w następnych latach wraz z kolejnymi generacjami smartfonów Apple.

Tego, co myślał sobie założyciel Apple, umieszczając 10 lat temu w iPhonie mały aparacik o mizernej jakości, ale ogromnych możliwościach, już się nie dowiemy, można jednak przypuszczać, że w tym przypadku nie zawiódł go wizjonerski zmysł. Ogrom wysiłku, jaki Apple nieustannie wkłada w rozwój tego komponentu iPhone’a, i akcent, jaki kładzie na techniczną jego jakość oraz marketingowy przekaz, świadczyć może tylko o tym, że nie powiedziało jeszcze w tej dziedzinie ostatniego słowa (patrz wykres). Dlatego zapewne już tej jesieni poznamy kolejne wcielenie aparatu iPhone’a i przekonamy się, jakie tym razem usprawnienia i ulepszenia będzie zawierało jego jubileuszowe wydanie.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 3/2017:

Pobierz MyApple Magazyn 3/2017

Magazyn MyApple w Issuu