Na samym początku dziejów fotografii aparaty nie były pomyślane jako urządzenia dedykowane do przenoszenia z miejsca na miejsce. Duże drewniane skrzynie na chybotliwych trójnogach, z płachtami skrywającymi zgarbionych fotografów, przeszły już do historii. Lata później, gdy aparaty przestały ważyć kilkanaście kilogramów i zdjęto je ze statywów, rolę zaczęła odgrywać szeroko rozumiana przenośność. Od tego momentu to, jak aparat „leży w dłoni” i ergonomia jego użytkowania są jednymi z głównych kryteriów wyboru przez nabywców.

W ostatnich latach ten trend uległ zaburzeniu wskutek pojawienia się na rynku foto zupełnie nowej klasy graczy: urządzeń mobilnych zaopatrywanych przez producentów w najnowsze zdobycze kompaktowej fototechnologii. Moduły aparatów umieszczanych w tych niewielkich urządzeniach zaczynają wraz z zarządzającym nimi oprogramowaniem dorównywać możliwościami zaawansowanym kompaktom, a uzyskiwane z nich zdjęcia jakością, rozmiarami, rozdzielczością, ostrością i wiernością odwzorowania barw nie ustępują fotografiom ze średniej klasy lustrzanek. Jest tylko jedna rzecz, która - mimo miniaturyzowania i upowszechniania się kieszonkowej fotografii cyfrowej - łączy ją z pierwszymi dagerotypami: poręczność i ergonomia chwytu.

Chyba każdy, kto kiedykolwiek próbował zrobić zdjęcie smartfonem, tabletem lub innym urządzeniem z definicji „mobilnym”, zna to uczucie, kiedy urządzenie warte kilka tysięcy złotych ląduje z hukiem na podłożu z mniej lub bardziej tragicznym dla wyświetlacza skutkiem. Te mrożące krew w żyłach chwile są znane szczególnie dobrze tym, którzy nieco aktywniej wykorzystują te urządzenia do fotografii mobilnej i próbując uwiecznić wydarzające się wokół ulotne momenty, wyszarpują smartfony z kieszeni i kadrują tak, jak gdyby świat miał przestać istnieć bez tego konkretnego ujęcia. Niestety super cienkie, śliskie obudowy, ogromne szklane wyświetlacze i obłe krawędzie w żadnym stopniu nie ułatwiają operowania smartfonem w roli aparatu, z pewnością jednak zwiększają przychody producentów z tytułu zakupu nowych wyświetlaczy.

Producenci akcesoriów dedykowanych urządzeniom mobilnym zauważyli ten problem już dawno i uzupełnili swoją ofertę o folie oraz szkła chroniące wyświetlacze, etui i bumpery mające w zamyśle zamortyzować skutki kontaktu smartfona z betonem, posadzką lub asfaltem. To wszystko jednak są sposoby na leczenie skutków, a nie przyczyn. Mało kto pomyślał, żeby po prostu poprawić chwyt urządzenia i pozwolić na wygodniejsze operowanie nim jako aparatem.

Na rynku jest kilka tzw. gripów spełniających tę definicję, z których chyba najbardziej znany to olloclip studio. Zestaw składa się z gumowego utwardzonego plastikowym szkieletem etui oraz specjalnego stelaża pozwalającego unieruchomić smartfon na dłoni. Dzięki temu można robić zdjęcia jedną ręką bez konieczności trzymania samego smartfona w palcach, co w przypadku kadrów np. znad głowy lub znad ziemi jest niemal niewykonalne (chyba że ktoś ma w tej dłoni sześć palców zginających się w czterech miejscach). Dodatkowo przystawki, które znajdziemy w zestawie, pozwalają na dołączenie do uchwytu lamp błyskowych oraz mikrofonów, jak również zamocowanie go na statywie. Oczywiście na rynku dostępne są również setki innych doczepianych na tylną ściankę urządzeń mobilnych pętelek, kółek na przyssawkach i zatrzasków, których rolą jest przymocowanie ich do palców, tak by wypuszczenie smartfona z dłoni nie było aż tak proste. To jednak wciąż ma bardzo niewiele wspólnego z prawdziwym uchwytem do fotografii. Jak to jednak często bywa, życie nie znosi próżni i tam, gdzie pojawia się potrzeba, ktoś wymyśla sposób na jej zaspokojenie. I tak powstał Pictar, akcesorium do smartfona, które niczego nie udaje, nie oferuje wielu produktów w jednym, jest po prostu… fotograficznym uchwytem.

Obserwując rynek gadżetów związanych z urządzeniami przenośnymi, można by stwierdzić, że ich czołowi producenci nie bardzo przejmują się segmentem fotografii mobilnej. Możemy wybrać dowolną obudowę, etui, przewody, ładowarki, samochodowe i rowerowe uchwyty oraz maty antypoślizgowe, użyć wspomnianych folii i szkieł ochronnych, zamontować mocniejszy akumulator, dobrać zestaw głośnomówiący, a nawet statyw. Powodzenia jednak w znalezieniu dobrego, ba, jakiegokolwiek uchwytu foto. W tego typu akcesoriach ich więksi wytwórcy odznaczają się daleko idącą ostrożnością i zwlekając z reguły dość długo, usilnie czekają na to, aż ktoś inny przetrze za nich szlaki, wykazując, że istnieje popyt na takie rozwiązania. Trwa to latami, ale na szczęście istnieje takie miejsce, gdzie nikt nie czeka na uzasadniony odpowiednimi zwrotami biznes-kejs, tylko dzieli się gorącym jeszcze pomysłem z ludźmi, którzy w niego inwestują, otrzymując w zamian działający produkt. Tak jak i wiele innych oczywistych dziś akcesoriów, również Pictar nie ujrzałby światła dziennego, gdyby nie Kickstarter i wcielana przez niego w życie idea crowdfundingu. W kwietniu 2016 ekipa Miggo wpadła na pomysł stworzenia czegoś, co pozwoliłoby fotografować iPhone’em z wygodą dorównującą temu, jak robimy to aparatem kompaktowym lub małą lustrzanką. Kampania spotkała się z oszałamiającym sukcesem, pozwalając zebrać twórcom Pictara ponad trzykrotną wartość deklarowanych do rozpoczęcia produkcji środków. Pozwoliło to dopracować jeszcze bardziej i tak obiecujący już projekt, a także wprowadzić od początku do gamy odmianę dla większych iPhone’nów w wersji Plus. Cykl produkcyjny nie obył się, jak to zazwyczaj bywa przy tak pionierskich projektach, bez potknięć i niespodzianek, jednak po około roku od zakończenia fazy fundingu odebrałam z poczty niewielką paczkę z logo Pictar.

Uchwyt zaprojektowano w duchu klasycznych aparatów analogowych z charakterystyczną matowosrebrną częścią górną i czarnym teksturowanym dołem. Wyposażono go w pięć konfigurowalnych przy pomocy bezpłatnej aplikacji przycisków i pokręteł, pozwalających dowolnie sterować przebiegiem przygotowania kadru i wykonania zdjęcia. Rozmieszczono je na wzór chyba najbardziej ergonomicznie udanej grupy urządzeń fotograficznych, czyli tzw. aparatów dalmierzowych. To klasyczne rozwiązanie zakłada, że spust migawki oraz pokrętła pozwalające na korektę ekspozycji lub zmianę czułości materiału światłoczułego znajdują się w swoim bezpośrednim sąsiedztwie, w okolicach kciuka i palca wskazującego prawej dłoni. Innym udanym zapożyczeniem, tym razem ze świata lustrzanek, jest umieszczenie na przedniej ściance uchwytu zintegrowanego z przyciskiem pokrętła służącego do zmiany powiększenia kadru oraz wyzwalania migawki przy robieniu autoportretów. Funkcjonalność Pictara uzupełnia tzw. zimna stopka, w której możemy zamontować lampę błyskową (np. iBlazr) lub mikrofon zewnętrzny oraz mocowanie statywu z gwintem ¼”.

Uchwyt, pomimo że wykonany w całości z tworzyw sztucznych, sprawia dobre i solidne wrażenie. Prawa część jest przyjemnie pogrubiona, zapewniając dobry chwyt, dodatkowo poprawiany przez gumową nakładkę na przedniej ściance. Wszystkie pokrętła są nacinane na obrzeżach, a przycisk spustu migawki zaopatrzono, jak w prawdziwym aparacie, w pozycję pośrednią, umożliwiającą wyostrzenie kadru i dobranie parametrów jego ekspozycji (zależnie od wybranego trybu pracy). Na lewej krawędzi uchwytu umieszczono otwór na pasek nadgarstkowy, który jest dostarczany w zestawie, podobnie jak bardzo porządne, wodoodporne, neoprenowe etui pozwalające przechować uchwyt wraz z włożonym weń smartfonem. Jest ono z kolei zaopatrzone w brezentowy pasek z karabińczykiem, którym całość można przypiąć do szlufki spodni, plecaka czy innego miejsca. Wszystko zostało tu przemyślane aż do najdrobniejszego szczegółu.

Wewnętrzna część powierzchni uchwytu, ta, po której zgodnie z przeznaczeniem przesuwa się smartfon w momencie wkładania i wyciągania go z uchwytu, wykończona została cienką gumą, która nie dość, że zapewnia pewne trzymanie urządzenia w uchwycie, to również zapobiega rysowaniu tylnej ścianki telefonu w trakcie przesuwania. Na tejże powierzchni uchwytu znajduje się również pokrywa komory baterii 1/2AA zasilającej elektronikę urządzenia (przydałoby się jednak ładowanie przez USB). W tym momencie warto wspomnieć o nowatorskim sposobie komunikacji uchwytu ze sterowanym przez niego smartfonem. Projektanci, świadomi wad i kosztów związanych z tradycyjnym połączeniem telefonu i akcesorium przez złącze Lightning, zdecydowali się na… ultradźwięki. Działa to podobnie do alfabetu Morse’a. W momencie uruchomienia aplikacji Pictar w iPhonie włączany jest mikrofon, który - jak się okazuje - odbiera również dźwięki spoza zakresu słyszalnego przez ludzi! Następnie podczas współpracy z uchwytem ten drugi na podstawie obrotów swoich pokręteł i naciśnięć przycisków moduluje dźwięk o stałej częstotliwości impulsami, które „kodują” rodzaj przekazywanego do aplikacji polecenia. Genialne w swojej prostocie i - trzeba przyznać - niezawodne rozwiązanie, pozwalające, jak łatwo się domyśleć, niewielkim kosztem zmienić model obsługiwanego aplikacją smartfona lub utrzymać zgodność uchwytu z systemem operacyjnym i sprzętem. To m.in. dlatego Miggo mogło ogłosić już kilka godzin po premierze iPhone’a 8, 8 Plus i X pełną zgodność swojego uchwytu z tymi urządzeniami. W przypadku połączeń mechaniczno-elektrycznych byłoby to niemożliwe.

Ergonomia, którą zyskujemy dzięki użytkowaniu smartfona umieszczonego w uchwycie Pictar, jest wręcz nieporównywalna do tej, którą oferuje samo urządzenie. Pominąwszy już samą pewność chwytu i łatwość dostępu do spustu migawki, trzeba podkreślić to, że w tym samym czasie możemy wykorzystywać wszelkie inne akcesoria optyczne, których używamy na co dzień, ponieważ cała górna część smartfona pozostaje odkryta. Teleobiektywy, nakładki makro, filtry polaryzacyjne - uchwyt w żadnym stopniu nie przeszkadza w ich stosowaniu. Wadą dla niektórych może być z kolei to, że podczas pracy z uchwytem nie jest możliwe ładowanie telefonu, ponieważ jego dolna część jest zakryta i niedostępna.

Tak jak i w przypadku tradycyjnego aparatu, robienie zdjęć z uchwytem nie nastręcza żadnych trudności, zarówno przy kadrach robionych wyciągniętą w górę ręką, jak i tych wykonywanych z żabiej perspektywy. Chwyt pozwala na pełną swobodę i znaczne poszerzenie możliwości twórczych bez obaw o rozbicie niewłaściwie trzymanego telefonu.

Aplikacja przeznaczona do obsługi uchwytu dostarczana przez Miggo jest bardzo powściągliwa, wręcz surowa, lecz dzięki swej prostocie oferuje bardzo szybki dostęp do najważniejszych funkcji i ustawień. Jej ekran odzwierciedla to, co zazwyczaj widzimy, patrząc w wizjer lustrzanki: matówkę, parametry ekspozycji, wartość jej korekty, aktualny stan stabilizacji obrazu, histogram, przechył boczny i aktywny tryb pracy automatyki. Z ekranu głównego mamy też dostęp do rolki wykonanych kadrów z podglądem ich tagów EXIF oraz do opcji udostępniania zdjęć. Oprócz wykonywania zdjęć rolą aplikacji jest też przełączanie i konfigurowanie profili (Sport, Macro, Shutter, ISO, Manual, Auto, Filters, Selfie i Video), sterowanie lampą błyskową i dostęp do ustawień aplikacji. Jeśli mamy szczególne potrzeby w zakresie pracy aparatu, oprócz konfiguracji przycisków i standardowych profili Pictara, możemy też dodać własny tryb, w którym będzie nam się najlepiej pracowało z urządzeniem. Całość działa bardzo szybko, jest solidna i dobrze przetestowana, przez kilkadziesiąt godzin spędzonych przez mnie z aplikacją nie zdarzyła się ani jedna wpadka, zawieszenie lub błąd.

Aplikacją sterować możemy wyłącznie z uchwytu, bez niego jest ona bezużyteczna, ponieważ jego regulatory i przyciski fizyczne nie mają swoich ekranowych odpowiedników, ale w końcu po to została stworzona, więc nie można tego traktować w kategoriach wady. Na pewno można jednak zaliczyć do nich brak możliwości zapisu zdjęć w formacie RAW (choć jest do wyboru TIFF) oraz to, że podczas ich przeglądu wciśnięcie spustu nie przełącza aplikacji w tryb wykonywania zdjęć, tak jak to ma miejsce w prawdziwych aparatach. Wizualnie jest również ciekawa - czcionka użyta do opisu wartości i parametrów przypomina te znane z korpusów starych obiektywów i analogowych dalmierzy. Piktogramy trybów wyglądają z kolei jak zdjęte z ich pokręteł. Wraz ze swym ascetycznym designem i kolorystyką całość tworzy bardzo przyjemne dla oka wrażenie.

Pictar odważnie wtargnął na teren zarezerwowany do tej pory dla futerałów i folii ochronnych, i pomimo że nie jest to sprzęt dla każdego (pomyślą o nim głównie najbardziej zagorzali iPhoneographerzy), to pokazuje swoją koncepcją, że ideę fotografii mobilnej da się jeszcze uratować przed stereotypem legendarnego braku ergonomii. Pomysł ze sterowaniem aplikacją za pomocą ultradźwięków jest genialny, i trudno się oprzeć wrażeniu, że można go wykorzystać w innych sytuacjach, w których Bluetooth i WiFi nie spiszą się najlepiej. Aplikacja ma bardzo duży potencjał i liczę na to, że utrzyma kierunek wyznaczony przez dotychczasową mieszankę prostoty z solidnością. Wszystko wskazuje więc na to, że nawet jeśli kolejna, planowana na 2018 rok generacja metalowych Pictarów wciąż nie zrobi z naszych iPhone’ów lustrzanek, to pozwoli nam, fotografom mobilnym, jeszcze lepiej, wygodniej i bezpieczniej uchwycić coraz ciekawsze kadry.

Artykuł został pierwotnie opublikowany w MyApple Magazynie nr 5/2017

Pobierz MyApple Magazyn 5/2017

Magazyn MyApple w Issuu